piątek, 31 maja 2013

Prawie, jak chinkali

To jest wpis, za który mogą się na mnie oburzyć Gruzini i gruzinofile (a także miłośnicy kuchni tego regionu - gdzież moim pierożkom do tych prawdziwych!), ale zaryzykuję... 

Ciągle jeszcze nie byłam w Gruzji, ale za każdym razem, kiedy mam okazję o niej czytać lub słuchać tych, którzy tam byli, obiecuję sobie, że w końcu to nadrobię.
Kuchnia kaukaska w całej swojej prostocie, połączeniu smaków morza, gór, dalszego i bliższego wschodu, ale też zachodu, to takie "moje smaki". Do tego ciepło, otwartość, gościnność... No i te toasty! 
Od kiedy odkryłam chinkali, są moją wielką miłością. Pyszny pierożek, charakterystyczny pompon, w środku zamknięty soczysty kęsik mięsa i strzykający bulion. 
Obawiam się jednak, że ich składanie to sztuka, nad którą ciągle jeszcze muszę popracować.

W tworzeniu tego dania wspierałam się "Tradycyjną kuchnią gruzińską"



Na prawdziwe chinkali po kachetyjsku składają się:
ciasto:
500 g mąki pszennej
1 jajko
zimna woda
sól

Z mąki, jajka i posolonej zimnej wody zagnieść twarde, ale elastyczne ciasto.

farsz:
600 g miękkiej baraniny
1 duża cebula
1 łyżeczka zmielonych nasion kolendry
50 g świeżego kopru
czarny zmielony pieprz i sól do smaku

Baraninę zmielić dwukrotnie, dodać poszatkowaną lub startą na tarce cebulę. Do masy dodać kolendrę i drobno posiekany koper, posolić, posypać obficie pieprzem. Farsz dobrze wymieszać, dodać około 1/3 szklanki zimnej wody i starannie wyrobić.

Z ciasta zrobić wałek o średnicy ok 4 cm i pokroić go na kawałki długości ok. 1 cm. Każdy kawałek ciasta rozwałkować na krążek o średnicy 15 cm (lub 8 cm, w zależności od preferencji) tak, aby środek był nieco grubszy, niż brzegi.
Możemy też rozwałkować więcej ciasta i wykrawać okręgi odpowiednią szklanką.

Na środku krążka z ciasta układać łyżeczką farsz tak, aby pozostawało ok 3 cm wolnej przestrzeni od brzegu. Brzegi ciasta zebrać w falbankę nad nadzieniem i skręcić w pompon, uważając, aby nie porwać ciasta.

Do rondla nalać wody, posolić ją, zagotować. Nieco zmniejszyć ogień i wrzucać do delikatnie gotującej się wody pierożki po jednej sztuce.
Gotować przez 15 minut od chwili wrzucenia (ok. 10 minut od wynurzenia), lekko mieszając, aby nie przywarły do dna.
Chinkali należy podawać od razu. Można posypać je czarnym zmielonym pieprzem lub spryskać czerwonym octem winnym. Tradycyjnie je się je rękoma, trzymając za pompon i nadgryzając brzegi. Ważne, żeby nie wylać powstałego w środku bulionu.

Ponieważ wciąż trudno jest u nas dostać dobrą baraninę w jeszcze lepszej cenie, mój farsz nieco się różnił od książkowego.



Ja wzięłam:
600 g mielonego mięsa wołowo-wieprzowego (było średnio tłuste)
1,5 cebuli
łyżkę ziaren kolendry, które utłukłam w moździerzu
pęczek koperku
ok. 2/3 szklanki bulionu wołowo-drobiowego
świeżo zmielony pieprz kolorowy

Cebulę starłam na tarce, dodałam mięso i resztę przypraw. Powoli dolewałam bulionu, cały czas wyrabiając farsz, aż płyn zaczął się osadzać na dnie miski.
Potem postępowałam, jak w przepisie.

My lubimy je z kwaśną śmietaną.

Podobno najlepsi składacze chinkali wykonują około 20 - 25 fałdek na średniej wielkości pierożku.



Hm.
Jeszcze poćwiczę.

Smacznego!

czwartek, 30 maja 2013

Sezon na rabarbar: tatin

Tak naprawdę ciągle jeszcze uczę się lubić rabarbar.
W moim dzieciństwie było go mało (bo szczawiany, ale też przede wszystkim dlatego, że on w Algierii nie występuje tabunami), nie mam więc tych skojarzeń, które napędzają nasze kubki smakowe i nasze wspomnienia. Dla mnie rabarbar to nie babcia, beztroskie wakacje, kruszona na drożdżowym cieście, słońce, opadające skarpetki i te piękne strupy na kolanach. A szkoda.

Dla mnie rabarbar to wyzwanie, przestrzeń do nieoczekiwanych połączeń.
Była już wołowina z rabarbarem, teraz czas na rabarbar na słodko.

Zapraszam na tartę tatin z rabarbarem i rozmarynem.



Moja żeliwna patelnia z odkręcaną rączką ma 15 cm podstawy, ale nie zmieniłam proporcji. Doświadczenie uczy - następnym razem wezmę 2/3 proporcji na karmel.

Ciasto inspirowane tym przepisem, z moimi modyfikacjami:
- 150 g mąki pszennej
- 80 g zimnego masła
- 1 łyżka drobnego cukru do wypieków
- 2 łyżeczki posiekanego świeżego rozmarynu
- pół łyżki zimnej wody (jej ilość zależy od mąki)

Do mąki dodajemy pokrojone w drobną kostkę masło, a także rozmaryn i cukier, szybko wyrabiamy (możemy to zrobić w malakserze), jeśli potrzeba, to dodajemy wodę.
Gotowe ciasto zawijamy w folię i wstawiamy do lodówki na co najmniej 1 godzinę.



W tym czasie bierzemy:
- 2 - 3 łodygi rabarbaru (pokrojone 2 cm kawałki rabarbaru układamy ściśle w suchej patelni, sprawdzając, ile nam tego wyjdzie)
- 200 g cukru
- 50 ml wody
- 50 g masła
- łyżeczkę posiekanego świeżego rozmarynu



Cukier z wodą rozpuszczamy na patelni, tworząc złoty karmel. Uważajmy, żeby cukru nie spalić, jest cienka granica między pysznym, nawet ostrawym karmelem, a spaloną ohyzdą.
Karmel zdejmujemy z ognia, dodajemy masło i rozmaryn, mieszając. W ramach różnicy temperatur karmel z masłem się spieni.
Na tak przygotowaną masę wykładamy obrany rabarbar, układamy go możliwie ściśle w karmelu. 
Patelnię umieścić z powrotem na gazie, chwilę (5 - 10 minut) poddusić rabarbar w cukrze. Wyłączyć gaz, odstawić patelnię do całkowitego ostudzenia.

Jeśli nie mamy patelni z odkręcaną rączką, lub całkowicie żeliwnej patelni, którą możemy włożyć do piekarnika, czeka nas skomplikowana operacja przekładania masy do wyłożonej folią tortownicy. Nie zazdroszczę. 

Piekarnik rozgrzewamy do 170 C.

Ciasto wyjmujemy z lodówki i rozwałkowujemy na grubość ok. 3 mm, tak, żeby jego średnica była nieco większa, niż patelni. Jeśli ciasto nie chce się ładnie rozwałkować, w ogóle się nie przejmujemy, tylko układamy kawałki tak, żeby na siebie zachodziły. I tak nie będzie go widać. Brzegi ciasta staramy się zawinąć pod rabarbarowy karmel.

Patelnię wkładamy do piekarnika i pieczemy 30 - 40 minut, do zezłocenia się ciasta.
Wyjmujemy, odczekujemy 5 minut, aż karmel przestanie bulgotać.
Talerz lub paterę przykładamy do patelni i ostrożnym, acz stanowczym ruchem obracamy całość o 180 stopni.

Tartę podajemy z ubitą śmietaną kremówką (bez cukru).



Smacznego!

środa, 29 maja 2013

Nie tylko na Wielkanoc: roladki z kurczaka z białą kiełbasą i sosem żurkowym

Jest kilka rzeczy fajnych w byciu dorosłym. Koronną jest to, że można robić to, co się chcę i lubi. 
Na przykład tworzyć nowe dania na Święta. Tak, żeby pośród tych tradycyjnych pojawiły się te, które wymyśliliśmy sami.

Brat M. mieszka poza Polską i nie mogło go być na tegorocznej Wielkanocy. Kiedy tylko przyjechał, postanowiliśmy odtworzyć mu choć część świątecznego śniadania (a właściwie już bardziej obiadu).

Zaprosiliśmy go więc na roladki z kurczaka z białą kiełbasą i sosem żurkowym, czyli nasz wielki wielkanocny triumf. Ale Wy nie musicie czekać aż do następnej Wielkanocy, żeby zrobić te roladki. My z pewnością nie będziemy :)



Roladki z kurczaka:
W zależności od głodomorstwa i pasibrzustwa, trzeba liczyć 1/2 - 2/3 kurzej piersi na osobę, choć my - na wszelki wypadek - mamy zwykle jedną w zapasie.
Poniżej proporcje na 3 osoby + 1 roladka dla niespodziewanego gościa

- 3 pojedyncze piersi z kurczaka (mniej więcej jednakowej wielkości, na tyle duże, żeby zmieściła się w nich kiełbasa)
- 3 kawałki białej kiełbasy (nieparzonej)
- 4 - 6 plasterków dojrzewającej szynki lub surowego wędzonego boczku (ciągle nie potrafimy zdecydować, która wersja bardziej nam smakuje. Nasz portfel ma wyraźną preferencję) na roladkę
- sól, pieprz, suszony majeranek



Wylaną cienką warstwą oleju lub oliwy blaszkę wstawiamy do piekarnika. Rozgrzewamy do 180 C.

Kurczaka myjemy, osuszamy ręcznikiem papierowym. Upewniamy się, że nie ma żadnej pozostałości po kostce.
Ostrym nożem jednym ruchem pogłębiamy naturalną kieszonkę (możemy też po prostu naciąć pierś w jej najgrubszym miejscu) tak, żeby zrobiło się miejsce na kiełbasę. Pod żadnym pozorem nie przecinamy piersi do końca!
Kieszonkę nacieramy solą, pieprzem i suszonym majerankiem, wpychamy weń kiełbasę, staramy się ją owinąć kurczakiem.
Tak utworzony pakiecik szczelnie otulamy plastrami szynki lub boczku. Ważne, żeby część z przecięciem była dobrze zakryta, a plastry kończyły się po drugiej stronie roladki.
Owinięte roladki wykładamy na rozgrzaną blaszkę rozcięciem do góry.

Piec 40 - 50 minut.



Sos żurkowy
[inspirowaliśmy się tym przepisem]

- 150 ml zakwasu na żurek
- 100 ml bulionu warzywnego
- 100 ml kwaśnej śmietany 12 lub 18%
- pół łyżki mąki pszennej
- suszony majeranek

Zakwas mieszamy z ciepłym bulionem, podgrzewamy. Mąkę rozcieramy w śmietanie, dodajemy trochę gorącego żurku, żeby zahartować, całość mieszamy, doprawiamy majerankiem. 

LUB

- połowa opakowania żurku w proszku
- pół szklanki wody
- pół - 2/3 szklanki śmietany
- suszony majeranek

Proszek rozrabiamy w wodzie, podgrzewamy, dodajemy śmietanę z majerankiem, mieszamy.

Roladki kroimy w 1 - 1,5 centymetrowe plastry, podajemy na łożu z sałaty, polanej sosem żurkowym. Sosem polewamy też samo mięso, dekorujemy kiełkami rzeżuchy (o której pamiętałam na Wielkanoc).




Może to pomysł na obiad długo-weekendowy?

Smacznego!

wtorek, 28 maja 2013

Pochwała prostoty: ogórki małosolne

Wiosna do schrupania: świeży, pyszny, zieloniutki gruntowy ogórek, delikatnie tylko muśnięty słoną wodą - ja tak lubię je najbardziej.


Ale jeśli wolicie bardziej ukiszone, wybór należy do Was. 

Wystarczy duży, najlepiej kamionkowy garnek, letnia woda (najlepsza jest taka z kranu, ma wszelkie niezbędne minerały - zbyt "czysta" nie ukisi ogórków), sól, koper, czosnek, korzeń chrzanu, liście dębu, ogórki, obciążenie i czas. W tę uroczą, kocykową pogodę ogórki będą go potrzebować więcej, niż podczas upałów.



Miłego chrupania!

poniedziałek, 27 maja 2013

Poczwórnie zielone farfalle

Znowu pada.

Jest mokro i zimno, a my poczuliśmy się zmęczeni. Nie chciało się nam wychodzić, ale też nie był to dzień na wielogodzinne kucharzenie.

Tak powstał makaron poczwórnie zielony - z groszkiem, lubczykiem, szczypiorkiem i kiełkami lodowej sałaty z balkonowej hodowli. Danie, o którym dłużej się pisze, niż je robi. 
Dla Mięsożercy -  wysmażona na chrupko dojrzewająca szynka.



Do sosu potrzebujemy:
- 400 g groszku
- 1 cebuli
- 4 ząbków czosnku
- tłuszczu do podmażenia
- 1,5 szklanki gęstego jogurtu, wymieszanego z 12 lub 18% śmietaną (można też użyć wiejskiego twarożku)
- kulki (125 g) mozzarelli
- łyżki posiekanego lubczyku
- 2 łyżki posiekanego szczypiorku
- 3 - 5 plasterków szynki dojrzewającej (parmeńskiej, szwarcwaldzkiej lub jamon - można też użyć cienkich plastrów surowego wędzonego boczku)
- żółtego wędzonego sera do starcia
- startej gałki muszkatołowej, soli, pieprzu - ile lubimy
- kiełków / listków młodej sałaty lub mięsistych kiełków (np. słonecznika, fasoli, soi)

Groszek gotujemy do miękkości, odlewamy.

Na suchej patelni podsmażamy szynkę lub boczek - całe, lub przekrojone plastry. Kiedy jest już chrupka, przekładamy na ręcznik papierowy do osuszenia.

Na tej samej patelni rozpuszczamy masło. Jego ilość zależy od tego, ile tłuszczu wytopiło się z wędliny. Dodajemy sól i pieprz, podsmażamy pokrojoną w kostkę cebulę i grubo poszatkowany czosnek. Kiedy są już złote, zalewamy je jogurtem, wymieszanym ze śmietaną i pokrojoną w kostkę mozzarellą. Jeśli sos jest zbyt gęsty, możemy dodać łyżkę wody. Pamiętajmy jednak o tym, że jeśli w naszym sosie przeważają jogurt i twarożek, to one jeszcze puszczą wodę i będziemy musieli całość zredukować.

Kiedy mozzarella się rozpuści, do sosu wrzucamy groszek i posiekany lubczyk. Doprawiamy gałką muszkatołową.

Tuż przed podaniem dodajemy szczypiorek. Sos mieszamy w garnku ze świeżo ugotowanym al dente makaronem (w ten sposób makaron wchłonie pozostały płyn). My jedliśmy farfalle, ale mogłoby to być też tagliatelle, rigatoni, penne albo casarecce.

Dekorujemy chrupką szynką, sałatą (lub kiełkami) i startym żółtym serem (niekoniecznie).



Smacznego!

niedziela, 26 maja 2013

Weekendowe śniadania - Tamagoyaki

Dzisiejsze śniadanie zabrało nas na wycieczkę do kraju kwitnącej wiśni.



Zawsze mi się wydawało, że zrobienie klasycznego japońskiego omletu jest trudne, ale później odkryłam przepis Nami.

Mi zajęło to dużo mniej czasu, niż na załączonym filmie, ale zapewne dlatego, że moja (okrągła) patelnia jest po prostu dużo większa. Kompletnie też zapomniałam o etapie przecedzania jajek przez sito.



Składniki:
- 3 jajka
- łyżka cukru
- 2 łyżki sosu sojowego (lepszy będzie jasny, ale nie miałam, dałam ciemny)
- 2 łyżki wina mirin (nie miałam, użyłam bliskiego zamiennika, czyli moscatela)

Jajka rozkłócamy w misce, a w osobnej miseczce mieszamy przyprawy, aż cukier się rozpuści. Dodajemy mieszaninę do jajek.

Na dużym ogniu rozgrzewamy patelnię z nieprzywierającą powłoką, przecieramy ją ręcznikiem papierowym, nasączonym olejem do smażenia (my używamy rzepakowego).

Wylewamy cienką warstwę masy jajecznej, rozprowadzamy po całej patelni. Rozbijamy pęcherzyki powietrza. Kiedy jajka są usmażone, zwijamy omlet, zostawiając go na jednej ze stron patelni. Cały proces powtarzamy do wykończenia masy, dbając o to, żeby wlewać masę jajeczną pod zwinięty omlet, a także żeby zwijać zawsze z tej samej strony.


Po usmażeniu (i zbrązowieniu, jeśli chcemy), wykładamy omlet na bambusową matę, zwijamy, nadajemy kształt (ten etap pominęłam). Zostawiamy tak na 5 minut.

Po tym czasie kroimy w 6 - 8 kawałków.



My jedliśmy go ze startą rzodkiewką i sosem sojowym ze świeżo startym imbirem.

Pyszny pomysł na późne śniadanie. Może dla Waszej mamy? Przecież Dzień Mamy można świętować dłużej, niż przez jeden dzień...
Wszystkiego dobrego wszystkim mamom. Szczególnie mojej :)

sobota, 25 maja 2013

Domowy peeling kawowy

Jeżeli mierzyć siłę naszej kobiecości poprzez ilość czasu, poświęconego na "dbanie o siebie", o swoje ciało, jeśli nasz kobiecy pierwiastek popycha nas do smarowania, wklepywania, nacierania, masowania, pielęgnowania i malowania, to ja jestem włochatym neandertalczykiem z dużą ilością testosteronu.

Z kosmetyków od lat mam kredkę do oczu i tusz, a także perfumy. Nie znoszę smarowania się balsamami, odżywkę do włosów kupuję tylko taką do spłukania, pytania kosmetyczek o kremy doprowadzają nas obie do apopleksji (yyy... Nivea?), a spa mnie bardziej nuży i męczy, niż relaksuje.

Kiedy jednak koleżanka (cześć Magda!) opowiedziała mi o domowym peelingu z fusów po kawie, który działa cuda na cellulit, uznałam, że może jednak spróbuję.


My pijamy kawę z ekspresu, więc ten peeling kosztował mnie tyle, co oliwka dla dzieci, której w dodatku używa się niewiele.

Robimy to tak:


- przez kilka dni/tygodni kawowe pozostałości z ekspresu odkładamy, a nie wyrzucamy
- po czym mieszamy je z oliwką dla dzieci (lub spożywczą oliwą z oliwek, ale wówczas peeling zyskuje bardzo spożywczy zapach) w stosunku 2:1


czyli bierzemy 2 miarki fusów na każdą miarkę oliwki.

Mieszamy.

Używamy (czyli nacieramy i spłukujemy).


Tak gładką skórę w dotyku miałam może 32 lata temu.
Ale ten cholerny cellulit nie znikł w sposób magiczny. No nic. Efekt jest na tyle miły, że jeszcze popróbuję...



piątek, 24 maja 2013

Hodowla

Kiedy w grzybowym sezonie triumfy święci jajecznica z kurkami, my zajadamy się jeszcze pyszniejszą jej wersją z boczniakami.

Dziś właśnie ruszyła ich hodowla. Jedyne, czego do niej potrzeba, to ballot grzybni, trochę wilgotnego cienia i cierpliwość. U nas najtrudniej z tym ostatnim...


czwartek, 23 maja 2013

Retro Tort Stefania dla mojej mamy

Zbliża się Dzień Mamy. 
W prezencie mojej mamie chcę dać wycieczkę w przeszłość, do małej dziewczynki z kokardami, do spacerów z tatą do kawiarni Grand Hotelu, do feerii deserów i ciast.
Do smaków babci Lodzi, do pierwszych własnych kroków we własnej kuchni, do domowego "ptasiego mleczka", do córeczki pomagającej w obieraniu fasolki, a nawet do sardynek, zamiast śledzi.

Mamo, to jest przepis specjalnie dla Ciebie. Przepis i obłędnie słodki tort na Dzień Mamy. Prawdziwy tort Stefania, według przepisu z "Kuchni Polskiej".


Kocham Cię, mamo.



Do zrobienia tego klasycznego tortu potrzebujemy:

na ciasto biszkoptowe:
- 6 jaj (300 g)
- 300 g cukru pudru
- 300 g mąki pszennej
- 10 g proszku do pieczenia
- kilka kropel olejku migdałowego (lub 10 zmielonych gorzkich migdałów)
- laska wanilii (lub ekwiwalent w ekstrakcie waniliowym)
- 30 g masła do formy [ja zużyłam mniej]

Jajka utrzeć z cukrem na puch, po czym stopniowo dosypywać przesianą mąkę, zmieszaną z proszkiem. Dodać zmielone migdały lub olejek i wanilię. Wszystko starannie utrzeć na pulchną masę.
Dwa dna tortownicy [o średnicy 26 cm, choć ja użyłam takiej o średnicy 22 cm, tort po prostu był wyższy] nagrzać, posmarować masłem, ostudzić, włożyć trochę ciasta - cienko - i równo rozsmarować nożem. 

Ponieważ mam tylko jedną tortownicę o tej średnicy, podzieliłam przepis na dwa i robiłam ciasto na dwie tury, bałam się, że podejdzie mi wodą. Ciasto pieczemy w samym dnie tortownicy, bez obręczy, wówczas mamy pewność, że nie nałożyliśmy za dużo ciasta.

Piec w gorącym (200 C) piekarniku na złoty kolor (6 - 10 minut). Zdejmować gorące krążki z dna tortownicy szerokim nożem [ten moment jest najtrudniejszy], układać równo na stolnicy. Proces powtarzać do czasu, aż skończy się ciasto.

Z podanych proporcji otrzymuje się 6 - 8 krążków.

na krem:
- 60 - 80 g kakao i 1/8 l mleka
LUB
- 100 - 150 g czekolady [im bardziej gorzka, tym lepiej]
- 5 jaj
- 400 g cukru
- 500 g margaryny lub masła
- laska wanilii lub ekwiwalent w ekstrakcie
- 1 kieliszek spirytusu
- 1 kieliszek mocnej kawy

Kakao zmieszać z mlekiem, zagotować ciągle mieszając (masa powinna być gęsta).
LUB
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej.

Jajka ubić z cukrem na parze na pulchną masę. Ostudzić (wkładając miskę do zimnej wody tak, aby ta nie zmieszała się z jajkami), ciągle ubijając. Margarynę lub masło utrzeć na puch, połączyć z masą jajeczną, dodać kakao lub czekoladę, wanilię, spirytus i kawę.

Jeśli składniki na polewę nie są w identycznej temperaturze (na przykład jajka nie wystygły wystarczająco), masa może się nam zwarzyć. Nie panikujmy, tylko spróbujmy ją odratować: 
- możemy całą masę podgrzać na parze, aż grudki się rozbiją - masa będzie płynna, a potem dobrze ją schłodzić.
- możemy dodać do masy po łyżeczce wrzątku (w tym przypadku, jeśli masa zwarzy się przed dodaniem czekolady, możemy dodać po prostu jeszcze gorącą czekoladę).
- możemy ubić więcej (!) margaryny i dodać do niej po trochu zwarzoną masę. W tym przypadku jednak nie polecam, ta masa i tak jest tłusta.

Zimne krążki przekładać masą, boki wyrównać.

Tort schłodzić w lodówce.

na polewę:- 100 - 120 g gorzkiej czekolady
- 50 - 100 g masła

Czekoladę z masłem skropić lekko wodą [ja tego nie zrobiłam], rozgrzać na patelni lub na parze, rozetrzeć szybko.
Oblać tort, smarując nożem.


Moja mama pamięta, że Stefania, nazywana też Stefanką, w Grand Hotelu była  sprzedawana w prostokątach, nie w klasycznej tortowej formie. Możecie więc upiec blaty w prostokątnej blaszce. Dla mnie jednak tort, to tort :)



Właściwie powinno się ten tort polecać w ramach diety. Nie da się go zjeść dużo, a potem bardzo, bardzo długo (a nawet dłużej) nie ma się ochoty na nic słodkiego...
To jest ciasto, jakie się onegdaj podawało: słodkie, że aż mdłe, i bardzo maślane (a jednocześnie ma w sobie dużo z kogla-mogla). Ale też naprawdę pyszne...


Smacznego!

środa, 22 maja 2013

W parkocieniu krokietni: wytrawne ptysie z łososiem

[wpis w równoważnikach zdań, inspirowany Jasieńskim]

Piękny, ciepły, późno-wiosenny, a może wczesno-letni wieczór. Słońce jeszcze nie zaszło, jego promienie leniwie przesączają się przez liście.
W ogrodzie stół, kwiaty, lampiony, świece, a w altanie zespół i parkiet do tańca.
Kelnerzy roznoszą wino i musującego, zimnego szampana.
Szmer rozmów (poezyjność? futuryzm?), śmiech dzieci, parasolki i ani pół komara.

I amuses-bouches. Delikatne, drażniące podniebienie kąski.

Nadgryzam ptysia z musem łososiowo-koperkowym, zamykam oczy. Prawie tam jestem...



Przepis na ciasto ptysiowe z tego przepisu:
- 1 szklanka (250 ml) wody
- 125 g masła
- 1 szklanka (250 ml) mąki pszennej
- szczypta soli
- 4 jajka

Wodę z masłem i solą zagotowujemy w garnku z grubym dnem. Kiedy masło jest już rozpuszczone, a woda wrze, zmniejszamy ogień i wsypujemy mąkę, mieszając intensywnie drewnianym tłuczkiem. Mieszamy nad ogniem do czasu, kiedy ciasto robi się szkliste i łatwo odchodzi od garnka.
Odstawiamy do całkowitego ostygnięcia. Ten etap jest kluczowy. Jeśli wbijemy jajka do ciasta zbyt szybko, ptysie nam opadną (próbowałam).



Kiedy ciasto jest całkowicie ostygnięte, wbijamy po jednym jajku, mieszając (najpierw tłuczkiem, później możemy uruchomić mikser z końcówkami do ciasta), do uzyskania kremowej konsystencji ciasta, które będzie zachowywać swój kształt.

Nagrzewamy piekarnik do 200 C.
Ciasto wykładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia - szprycą, lub łyżką. W przypadku małych ptysi koktajlowych jeszcze lepiej jest użyć łyżeczki. Między kulkami z ciasta zostawiamy odstępy, ptysie bardzo urosną.



Pieczemy 20 - 30 minut (w zależności od piekarnika), nie otwieramy drzwiczek podczas pieczenia. Po upłynięciu czasu pieczenia uchylamy drzwiczki i pozwalamy ptysiom stygnąć (co najmniej 10 minut) jeszcze w piekarniku.
Kiedy całkiem wystygną, nadziewamy.
Możemy je przekroić nożem i nadziewać łyżeczką, lub zrobić niewielki otworek i do nadziewania użyć szprycy.



Mus łososiowo-koperkowy:
- 300 g serka homogenizowanego, lub śmietankowego (lub mascarpone)
- szklanka (250 ml) śmietany kremówki 30%
- 100 - 150 g wędzonego łososia
- sok z połowy cytryny
- sól, pieprz do smaku
- niewielki pęczek koperku

Łososia i 3/4 koperku siekamy drobno, mieszamy z serkiem, przyprawami i sokiem z cytryny (możemy do tego celu wykorzystać blender lub malakser, wtedy nasz mus będzie miał gładszą konsystencję).
Zimną śmietanę ubijamy na sztywno, delikatnie mieszamy z masą serową.
Nadziewamy, dekorując pozostałym koperkiem.


Smacznego!

wtorek, 21 maja 2013

Sezon na rabarbar: wołowina

Kiedy zakładałam tego bloga byłam przekonana, że będzie się składał głównie z ciast, ciasteczek i deserów, bo przecież fascynuje mnie pieczenie, ta współczesna forma alchemii...

Prawda jest jednak taka, że w pieczeniu najczęściej prowadzi mnie Dorota i nie widzę powodu, by publikować tu cienie oryginału.
Drugą prawdą jest to, że w cukiernictwie dokładny przepis jest jednak niezbędny, a ja się łapię post factum, że coś znów zmierzyłam "na oko"...
Jakieś ciasta tu w końcu trafią, ale jeszcze nie teraz.

W związku z powyższym postanowiłam kreatywnie wykorzystać obecność rabarbaru w lodówce.



Zapraszam więc na wołowinę w sosie rabarbarowo-jabłkowym.



Potrzebujemy:
- 500 g wołowiny na gulasz lub bigos (goleń, pręga lub łata będą najlepsze)
- 1 cebuli
- 4 sporych ząbków czosnku
- rabarbaru i jabłka (najlepiej odmiany do gotowania) - tyle, żeby łączna ich waga wynosiła 450 - 500 g, sami wybieramy, czy wolimy słodsze (więcej jabłka), czy bardziej kwaśne (więcej rabarbaru) danie
- łyżeczki mielonego cynamonu
- 2 ziaren jałowca
- garści rodzynek
- łyżki czerwonego wina lub czerwonego octu winnego
- szklanki bulionu cielęcego, wołowego lub warzywnego
- soli, pieprzu, cukru - do smaku
- oliwy do smażenia



Cebulę kroimy w kostkę, a czosnek rozgniatamy nożem. Oba obsmażamy na oliwie z solą i pieprzem.
Kiedy cebula jest już szklista, dodajemy pokrojoną w kostkę wołowinę, którą równo obsmażamy.
Obsmażoną wołowinę zalewamy łyżką wina i szklanką bulionu, dodajemy obrane rabarbar i jabłko, również pokrojone w kostkę, a także cynamon i zmiażdżony w moździerzu jałowiec. Zmniejszamy ogień i dusimy danie pod przykryciem, mieszając, aż jabłko i rabarbar się rozpadną.



Wówczas odkrywamy, dodajemy rodzynki i doprawiamy solą, pieprzem i cukrem do smaku, po czym pozwalamy całości się zredukować. Podajemy z ryżem.



Może nie najpiękniejsze, ale bardzo pyszne słodko-kwaśne danie - polecam!

Smacznego!

poniedziałek, 20 maja 2013

Obiad niedzielny: golonka w piwie

Tak, no wiem, mieliśmy jeść lżej. Więcej sałatek, więcej świeżych warzyw, mniej tłuszczu, mniej cukru, mniej węglowodanów. No mieliśmy. I właściwie się staramy. Naprawdę!
Tylko, że mama Mięsożercy pokazała mu ostatnio nową jatkę na bazarze. I tam była taka zgrabna goloneczka...



Na niedzielny obiad, Mięsożerca poleca golonkę duszoną w piwie, podpiekaną w piecu.

Zrobił to tak:

Wziął 1,4 kg świeżej golonki z małą kostką.



Golonkę umył, osuszył, skórę ponacinał w kratkę.

Do namaszczenia użył:

- grubej morskiej soli: 2 łyżeczki
- goździków: 10 sztuk
- czarnego mielonego pieprzu: 1 łyżeczka
- suszonego rozmarynu: 1 łyżeczka
- takiegoż majeranku: 1 łyżeczka
- świeżego czosnku: 5 ząbków, posiekanych
- korzenia imbiru: 2,5 cm

Wszystko wymieszał, natarł powstałą masą golonkę, odstawił na 3 godziny (można dłużej, na przykład zostawić na 12 - 24 godziny w lodówce).



Teraz wyjął z lodówki:
- olej do smażenia
- ciemne, lekkie piwo - 0,5 l


a z szafki:
- liście laurowe: 3
- ziele angielskie: 4



Postawił żeliwną brytfankę na gazie, rozgrzał w niej olej. Obsmażył golonkę ze wszystkich stron (zaczynając od najgrubszej skóry), a gdy była już rumiana i pachnąca, zalał piwem, wrzucił ziele i liście.

Kiedy piwo się zagotowało przykrył i dusił 2 godziny na małym ogniu, od czasu do czasu sprawdzając ilość płynu.

W międzyczasie zrobił glazurę z:
- miodu: 1 łyżka
- pasty z ostrej papryki: 1 łyżka
i rozgrzał piekarnik z blaszką w środku do 180 C.

Przełożył mięso z brytfanki na blaszkę, zalał glazurą, wsadził do piekarnika na 1 godzinę. Pozostały w brytfance sos zredukował - ten okazał się w efekcie bardzo słony (można by było temu zaradzić gotując w nim pół ziemniaka), ale używany w niewielkich ilościach idealnie podkreślał smak mięsa!


Do pożarcia z chlebem, pieczonymi ziemniakami lub kaszą (może być gryczana, może być pęczak). I michą sałatki, żeby mieć choć złudzenie, że odżywiamy się zdrowo...



Smacznego!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...