Powinnam się pakować, sprawdzać trasę, pozwolić się rozgościć reisefieber. To byłoby tak do mnie podobne... Zamiast tego siedzę pod kocem, wsłuchuję się w dźwięki wzburzonego miasta (by tym lepiej docenić jutrzejszy kontrast), a w powietrzu unosi się zapach mojego dzieciństwa, zapach babci Janeczki, zapach domowych powideł.
Kiedy wrócimy, może będzie z tego pleśniak (zwany przez babcię "zacierką")? A może pischinger? Zawartość największego słoika wypełni staropolski piernik. Dużą część zjemy po prostu, łyżeczką. Z tą myślą połowa, to czeko-powidła z dodatkiem kakao. Czy próbowaliście już powideł z cynamonem...?
Do powideł potrzebujemy:
- dojrzałych śliwek (najlepiej prawdziwych węgierek)
- cukru, w zależności od stopnia dojrzałości śliwek
- czasu
- dużej patelni albo rondla albo gara, najlepiej z grubym dnem
Śliwki myjemy i przebieramy, po czym drylujemy i kroimy na ćwiartki, lub ósemki.
Gar lub patelnię ze śliwkami stawiamy na maleńkim, maluteńkim ogniu i smażymy, mieszając od czasu do czasu.
"Kuchnia polska" podaje proporcje 200 g cukru na 1 kg śliwek. Ale ja dałam 150 g cukru na 3 kg śliwek, i to tylko w ramach konserwacji. Cukier najlepiej dodawać pod koniec smażenia, kiedy spróbujecie niemal finalnego produktu.
Jeśli nie macie kilku godzin jednym ciągiem, to tym lepiej. Po prostu wyłączacie gaz pod garnkiem, a po powrocie mieszacie i wstawiacie ponownie. Proces smażenia może Wam zająć kilka dni.
Gotowe powidła (przydaje się "próba talerzyka" - kroplę powideł umieszczamy na wychłodzonym w lodówce talerzyku i sprawdzamy, czy tężeje. Jeśli tak, powidła są gotowe) nakładamy do wyparzonych słoików, które stawiamy do góry nogami aż do wystygnięcia.
Smacznego!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz