To, co lubię w kuchni i gotowaniu najbardziej, to to, że pozwala podróżować. W kilka chwil i składników możesz znaleźć się w dowolnym miejscu świata. Jasne, że ważna jest też woda, na której się gotuje, ziemia, w której rosną warzywa, powietrze. Mrożona kawa na osłonecznionym tarasie nad Morzem Śródziemnym będzie TAK smakować tylko tam, podobnie, jak utłuczone kartofle u babci, ale możesz być "prawie, jak tam"...
Tam, to też mogą być wspomnienia. Jeden kęs i cofasz się do czasów, których nawet świadomie nie pamiętasz.
Byłam naprawdę małą dziewczynką, kiedy mieszkaliśmy z moimi rodzicami w Oranie i, gwoli ścisłości, poniższe danie jedli dorośli, którzy nie karmili smażonymi plackami rocznej córeczki.
To były wczesne lata 80-te, w Polsce były kolejki, kartki, stan wojenny i wystane w kolejkach "rzucane" cuda, które kupowało się, bo były. Tak jak maszynę do pisania zamiast do szycia, albo ile się da chemicznej śmietanki w proszku. W Algierii natomiast były świeże pomarańcze prosto z drzewa za bezcen.
Tak powstały placki z pomarańczami i śmietaną, czyli "danie biedaków".
Potrzebujemy:
- 2 jajek
- płaską łyżkę cukru
- płaską łyżeczkę proszku do pieczenia
- kefiru (nie było go w Algierii), jogurtu, albo mleka - 2 szklanki
- +/- 400 g mąki
- 4 pomarańcze
- 1 opakowania śmietanki typu "Śnieżka"
- olej do smażenia
Jajka ubijamy z cukrem, dodajemy kefir i proszek do pieczenia, po czym stopniowo tyle mąki, aby uzyskać konsystencję gęstej śmietany, jak do placków z jabłkami.
Pomarańcze obieramy i kroimy w plastry, śmietankę ubijamy wedle przepisu z opakowania.
Na patelni rozgrzewamy olej. Kiedy jest już rozgrzany, maczamy plastry pomarańczy w cieście i smażymy do zezłocenia z obu stron. Podajemy ciepłe z kleksem śmietany.
Oczywiście, możemy do ciasta dodać wody z kwiatu pomarańczy i ubić prawdziwą kremówkę, ale nie były to produkty, na które stać było kooperanckie małżeństwo na dorobku (tym bardziej, że wieziona z Polski kremówka, której przecież też nie było, bo niczego nie było, zepsułaby się w transporcie).
Smacznego!
wtorek, 30 kwietnia 2013
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Musztardowo
Czy wybierzecie najprostszą kiełbasę, czy kurczaka, karkówkę, żeberka, a może nawet grzanki z serem i warzywnego grilla, pozwólcie sobie na ekstrawaganckie szaleństwo: zróbcie domową musztardę, bo warto.
Blenderem zajmuje to tylko chwilę, moździerzem nieco dłuższą, ale prostota i możliwości są zachwycające.
Moja inspiracja, czyli ten przepis, mówi o namaczaniu gorczycy przez 2 dni, ja tworzę musztardy dużo bardziej spontanicznie :) .
Surowa gorczyca jest bardzo ostra, zagotowana traci swoją ostrość.
Tym razem użyłam:
- 1,5 łyżki żółtej gorczycy
- 1,5 łyżki białej gorczycy
- 2 łyżki octu jabłkowego
- 3 łyżki wody
- 1 łyżkę miodu leśnego (ale może być dowolny)
- 1 łyżkę oliwy z oliwek
- skórkę otartą z 1 cytryny
- łyżeczkę suszonego tymianku
- 1/4 łyżeczkę soli
Połowę gorczycy zagotowałam w wodzie z miodem, solą i skórką z cytryny, wystudziłam. Drugą połowę gorczycy krótko namoczyłam w occie. W moździerzu połączyłam obie (wraz z płynami), dodałam tymianek i oliwę, ucierałam, aż większość ziaren popękała. Gdyby ucierać / blendować ją dłużej, powstałaby gładka masa.
Z podanych proporcji wychodzi malutki (100 ml) słoiczek. Podobno można przechowywać ją w lodówce do 2 miesięcy, ale wątpię, żeby tyle przeczekała, jest przepyszna!
sobota, 27 kwietnia 2013
Jedzcie dorsza...
Jestem wystarczająco dużą dziewczynką, żeby dokończyć powyższe zdanie, chociaż dorsz, to bardzo dobra, chuda morska ryba. W dodatku ekonomiczna.
Świetnie nadaje się też do zupy, a my lubimy zupy rybne. Ta jest inspirowana Maghrebem, jedną z naszych ukochanych kuchni.
Zaczynamy od mieszanki przypraw. Możemy użyć gotowej, ale jeśli mamy czas, dlaczego nie zrobić takiej, jaką lubimy, sami?
Ja w szafce miałam:
- kmin rzymski
- kolendrę
- żółtą gorczycę
- czarny ziarnisty pieprz
- zielę angielskie
- sezam
- suszoną papryczkę pepperoni
- mielony cynamon
Wszystko (poza cynamonem) lekko podprażyłam na suchej patelni, aż przyprawy uwolniły olejki eteryczne (zaczynają lekko, oleiście parować i pachnieć). Wtedy przesypałam do moździerza, gdzie czekał już cynamon i mocno starłam, prawie na pył. Celowo nie podaję proporcji, bo to zależy od indywidualnych upodobań.
Do zupy z dorsza w stylu arabskim potrzebujemy:
- mieszanki przypraw
- 500 g filetów z dorsza
- 2 - 3 średnich ziemniaków
- 2 cebul
- 3 średnich marchewek
- 1 - 2 niewielkich pietruszek
- 1/2 niewielkiego selera
- 1 małego pora
- szklankę ciecierzycy (ja użyłam suszonej, którą namoczyłam)
- 2/3 - 1 szklankę pomarańczowej soczewicy
- kostki bulionu warzywnego
- 1 - 2 łyżki koncentratu pomidorowego (niewielki słoiczek)
- oliwę do podsmażenia ryby
- sól
Warzywa grubo kroimy i zagotowujemy w 2,5 - 3 litrach wody z bulionem i 2 łyżeczkami mieszanki przypraw, lekko solimy. Jeśli używamy suszonej ciecierzycy, namoczoną dodajemy razem z surowymi warzywami. Jeśli decydujemy się na ciecierzycę z puszki, dodajemy ją na koniec gotowania, razem z koncentratem.
Kiedy woda się już gotuje, dodajemy soczewicę. Ta rozpadnie się podczas gotowania i zagęści zupę.
Kiedy warzywa są już miękkie, dodajemy przecier pomidorowy (i ciecierzycę, jeśli jest z puszki).
Dorsza myjemy, delikatnie suszymy ręcznikiem papierowym, "panierujemy" resztą mieszanki przypraw.
Patelnię z odrobiną oliwy mocno rozgrzewamy i podsmażamy na niej dorsza, po 30 - 45 sekund po obu stronach. Podsmażonego dodajemy do zupy, mieszamy i gotujemy jeszcze 10 - 15 minut.
Podajemy z gęstym jogurtem, posypane kolendrą (lub, z braku świeżej natki kolendry, dymką).
Jeszcze lepiej smakuje podgrzana następnego dnia.
Smacznego!
Świetnie nadaje się też do zupy, a my lubimy zupy rybne. Ta jest inspirowana Maghrebem, jedną z naszych ukochanych kuchni.
Zaczynamy od mieszanki przypraw. Możemy użyć gotowej, ale jeśli mamy czas, dlaczego nie zrobić takiej, jaką lubimy, sami?
Ja w szafce miałam:
- kmin rzymski
- kolendrę
- żółtą gorczycę
- czarny ziarnisty pieprz
- zielę angielskie
- sezam
- suszoną papryczkę pepperoni
- mielony cynamon
Wszystko (poza cynamonem) lekko podprażyłam na suchej patelni, aż przyprawy uwolniły olejki eteryczne (zaczynają lekko, oleiście parować i pachnieć). Wtedy przesypałam do moździerza, gdzie czekał już cynamon i mocno starłam, prawie na pył. Celowo nie podaję proporcji, bo to zależy od indywidualnych upodobań.
- mieszanki przypraw
- 500 g filetów z dorsza
- 2 - 3 średnich ziemniaków
- 2 cebul
- 3 średnich marchewek
- 1 - 2 niewielkich pietruszek
- 1/2 niewielkiego selera
- 1 małego pora
- szklankę ciecierzycy (ja użyłam suszonej, którą namoczyłam)
- 2/3 - 1 szklankę pomarańczowej soczewicy
- kostki bulionu warzywnego
- 1 - 2 łyżki koncentratu pomidorowego (niewielki słoiczek)
- oliwę do podsmażenia ryby
- sól
Warzywa grubo kroimy i zagotowujemy w 2,5 - 3 litrach wody z bulionem i 2 łyżeczkami mieszanki przypraw, lekko solimy. Jeśli używamy suszonej ciecierzycy, namoczoną dodajemy razem z surowymi warzywami. Jeśli decydujemy się na ciecierzycę z puszki, dodajemy ją na koniec gotowania, razem z koncentratem.
Kiedy woda się już gotuje, dodajemy soczewicę. Ta rozpadnie się podczas gotowania i zagęści zupę.
Kiedy warzywa są już miękkie, dodajemy przecier pomidorowy (i ciecierzycę, jeśli jest z puszki).
Dorsza myjemy, delikatnie suszymy ręcznikiem papierowym, "panierujemy" resztą mieszanki przypraw.
Patelnię z odrobiną oliwy mocno rozgrzewamy i podsmażamy na niej dorsza, po 30 - 45 sekund po obu stronach. Podsmażonego dodajemy do zupy, mieszamy i gotujemy jeszcze 10 - 15 minut.
Podajemy z gęstym jogurtem, posypane kolendrą (lub, z braku świeżej natki kolendry, dymką).
Jeszcze lepiej smakuje podgrzana następnego dnia.
Smacznego!
piątek, 26 kwietnia 2013
Naleśniki
Ile krajów, ile domów, ile babć, ile mam, tyle przepisów na naleśniki. Maślane, pszenne, gryczane, żytnie, na słodko, na ostro, crepes, pancakes, baghrir, tortilla - możliwości jest wiele, a wszystkie takie pyszne.
Jestem ciągle w poszukiwaniu "swoich" naleśników, tego przepisu, który powtarza się tak długo, że zapisuje się w pamięci palców i robi się go właściwie bezwiednie.
Po tej próbie mam zdecydowanego faworyta. Lekko zmodyfikowałam ten przepis.
Do całej fury naleśników potrzebujemy:
- 250 g mąki pszennej
- 4 jajka
- 250 ml mleka (szklanka)
- 330 ml gazowanej wody (1 + 1/3 szklanki)
- 60 g stopionego masła
- 2 łyżeczki cukru
- 1 łyżeczka soli (1/2, jeśli nasze naleśniki mają być "na słodko")
Wszystkie składniki miksujemy, na końcu powoli dodając stopione masło. Pozwalamy ciastu odpocząć przez co najmniej 30 minut, lub nawet kilka godzin w lodówce. Przed samym smażeniem mieszamy ciasto.
Patelnię rozgrzewamy, możemy lekko natłuścić. Wylewamy tyle ciasta, żeby pokryła całą patelnię (poruszając nią koliście), będą bardzo cieniutkie. Smażymy na jednej stronie tak długo (a będzie to tym krócej, im cieńszy naleśnik), aż przestaniemy widzieć surowe ciasto, przekładamy cienką szpatułką na drugą stronę, dosmażamy 30 sekund, usmażonego naleśnika zdejmujemy z patelni, czynność powtarzamy.
U nas ostatnio naleśniki z nadzieniem mięsnym, do którego potrzebujemy:
- 700 g wołowo-wieprzowego mięsa mielonego
- cebuli
- 3 ząbków czosnku
- 2 marchewek
- 1 pietruszki
- kawałka selera (+/- wielkości pietruszki)
- ulubionych ziół (u nas oregano, tymianek i rozmaryn)
- szklanka bulionu warzywnego
- sól, pieprz
- gęsty jogurt naturalny i sos worcestershire do podania
Cebulę podsmażamy na maśle lub odrobinie oliwy z solą i pieprzem, do podsmażonej dodajemy starte na tarce o grubych oczkach warzywa, smażymy przez chwilę. Razem z mięsem dodajemy czosnek i zioła. Całość podsmażamy, aż mięso zacznie się brązowić. Wtedy zalewamy całość bulionem i dusimy, aż płyn odparuje.
Naleśniki nadziewamy i jemy. Oczywiście, możemy je też odsmażyć :)
Smacznego!
Jestem ciągle w poszukiwaniu "swoich" naleśników, tego przepisu, który powtarza się tak długo, że zapisuje się w pamięci palców i robi się go właściwie bezwiednie.
Po tej próbie mam zdecydowanego faworyta. Lekko zmodyfikowałam ten przepis.
Do całej fury naleśników potrzebujemy:
- 250 g mąki pszennej
- 4 jajka
- 250 ml mleka (szklanka)
- 330 ml gazowanej wody (1 + 1/3 szklanki)
- 60 g stopionego masła
- 2 łyżeczki cukru
- 1 łyżeczka soli (1/2, jeśli nasze naleśniki mają być "na słodko")
Wszystkie składniki miksujemy, na końcu powoli dodając stopione masło. Pozwalamy ciastu odpocząć przez co najmniej 30 minut, lub nawet kilka godzin w lodówce. Przed samym smażeniem mieszamy ciasto.
Patelnię rozgrzewamy, możemy lekko natłuścić. Wylewamy tyle ciasta, żeby pokryła całą patelnię (poruszając nią koliście), będą bardzo cieniutkie. Smażymy na jednej stronie tak długo (a będzie to tym krócej, im cieńszy naleśnik), aż przestaniemy widzieć surowe ciasto, przekładamy cienką szpatułką na drugą stronę, dosmażamy 30 sekund, usmażonego naleśnika zdejmujemy z patelni, czynność powtarzamy.
U nas ostatnio naleśniki z nadzieniem mięsnym, do którego potrzebujemy:
- 700 g wołowo-wieprzowego mięsa mielonego
- cebuli
- 3 ząbków czosnku
- 2 marchewek
- 1 pietruszki
- kawałka selera (+/- wielkości pietruszki)
- ulubionych ziół (u nas oregano, tymianek i rozmaryn)
- szklanka bulionu warzywnego
- sól, pieprz
- gęsty jogurt naturalny i sos worcestershire do podania
Cebulę podsmażamy na maśle lub odrobinie oliwy z solą i pieprzem, do podsmażonej dodajemy starte na tarce o grubych oczkach warzywa, smażymy przez chwilę. Razem z mięsem dodajemy czosnek i zioła. Całość podsmażamy, aż mięso zacznie się brązowić. Wtedy zalewamy całość bulionem i dusimy, aż płyn odparuje.
Naleśniki nadziewamy i jemy. Oczywiście, możemy je też odsmażyć :)
Smacznego!
Owoce w płynie - smoothie
Na drugie śniadanie, na przekąskę, na weekend i do pracy, żeby się naładować witaminami i mieć miłe poczucie, że tak o siebie dbamy. Tu nie ma złych połączeń, warto eksperymentować, dodać pieprzu do truskawek, mięty do gruszek, bazylii do arbuza. Świetnie sprawdzają się nierozmrożone owoce, które działają, jak kruszony lód.
Tutaj:
- 1 jabłko
- 1 pomarańcza
- 6 mrożonych truskawek
- 1/3 szklanki mleka
Jabłko i pomarańczę obieramy, pozbywamy się pestek i gniazda nasiennego, kroimy w cząstki, wrzucamy do blendera razem z zamrożonymi truskawkami, zalewamy mlekiem. Miksujemy.
Próbujemy. W zależności od owoców, możemy smoothie dosłodzić (np. cukrem waniliowym), rozrzedzić (mlekiem lub sokiem owocowym), zakwasić (np. sokiem z cytryny).
Smacznego!
czwartek, 25 kwietnia 2013
Niech schowa się risotto!
Nadchodzi czas kremowego, sycącego i swojskiego kaszotto!!! Jak dla mnie, nie do pobicia. Jest jakaś uspokajająca magia w połączeniu szorstkości ziarna z miękkością dodatków, magia, której mniej mają i arborio, i carnaroli...
Moją ulubioną kaszą jest pęczak, ale zachęcam do eksperymentów! W szafce mam jeszcze pozostałą po kutii pszenicę i ostrzę sobie na nią zęby.
Do pęczakowego kaszotto z groszkiem i suszonymi pomidorami potrzebujemy:
- szklankę pęczaku
- 4 szklanki bulionu (trochę na wyrost) warzywnego
- 400 g mrożonego lub świeżego groszku
- 1 - 2 garści suszonych pomidorów (nieco mniej, jeśli pomidory są w oliwie)
- 2 cebule
- 3 ząbki czosnku
- skórkę otartą z 1 cytryny
- ulubione zioła, np. estragon, bazylia, tymianek
- 2 łyżki śmietany 12%
- dużej kostki (300 - 350 g) półtłustego lub chudego twarogu
- sól, świeżo zmielony pieprz
- tłuszcz do smażenia (masło lub oliwa)
- opcjonalnie: szklanka białego wina (zamiast 1 szklanki bulionu)
Na dużej patelni rozgrzewamy tłuszcz z pieprzem i podsmażamy na nim pokrojoną w kostkę cebulę z solą, pod koniec dodajemy poszatkowany czosnek, a po chwili suchy pęczak. Całość prażymy przez chwilę, mieszając, wyrównujemy.
Zalewamy kaszę płynem (jeśli używamy wina, to od niego zaczynamy) tak, aby płyn ją równo pokrył. Mieszamy czekając, aż kasza wchłonie płyn. Kiedy tak się stanie, uzupełniamy bulionem, znów do wysokości kaszy. Za każdym razem kasza napęcznieje i będzie jej trochę więcej.
Kiedy zużyjemy już dwie szklanki płynu i właśnie mamy wlewać trzecią, do kaszy wrzucamy groszek, suszone pomidory i skórkę z cytryny, a także zioła, znów uzupełniamy płynem.
Od tego momentu zaczynamy próbować. Jeśli uważamy, że kasza jest jeszcze zbyt twarda (powinna delikatnie pękać pod zębem, ale nie zostawiać mącznego posmaku na języku), dolewamy jeszcze trochę płynu i gotujemy dalej.
Na sam koniec dodajemy śmietanę i pokrojony w kostkę twaróg, mieszamy, czekamy, aż ser się delikatnie podgrzeje.
Rewelacyjne, jako samodzielne danie, lub dodatek do mięs z grilla.
Smacznego!
Moją ulubioną kaszą jest pęczak, ale zachęcam do eksperymentów! W szafce mam jeszcze pozostałą po kutii pszenicę i ostrzę sobie na nią zęby.
Do pęczakowego kaszotto z groszkiem i suszonymi pomidorami potrzebujemy:
- szklankę pęczaku
- 4 szklanki bulionu (trochę na wyrost) warzywnego
- 400 g mrożonego lub świeżego groszku
- 1 - 2 garści suszonych pomidorów (nieco mniej, jeśli pomidory są w oliwie)
- 2 cebule
- 3 ząbki czosnku
- skórkę otartą z 1 cytryny
- ulubione zioła, np. estragon, bazylia, tymianek
- 2 łyżki śmietany 12%
- dużej kostki (300 - 350 g) półtłustego lub chudego twarogu
- sól, świeżo zmielony pieprz
- tłuszcz do smażenia (masło lub oliwa)
- opcjonalnie: szklanka białego wina (zamiast 1 szklanki bulionu)
Na dużej patelni rozgrzewamy tłuszcz z pieprzem i podsmażamy na nim pokrojoną w kostkę cebulę z solą, pod koniec dodajemy poszatkowany czosnek, a po chwili suchy pęczak. Całość prażymy przez chwilę, mieszając, wyrównujemy.
Zalewamy kaszę płynem (jeśli używamy wina, to od niego zaczynamy) tak, aby płyn ją równo pokrył. Mieszamy czekając, aż kasza wchłonie płyn. Kiedy tak się stanie, uzupełniamy bulionem, znów do wysokości kaszy. Za każdym razem kasza napęcznieje i będzie jej trochę więcej.
Kiedy zużyjemy już dwie szklanki płynu i właśnie mamy wlewać trzecią, do kaszy wrzucamy groszek, suszone pomidory i skórkę z cytryny, a także zioła, znów uzupełniamy płynem.
Od tego momentu zaczynamy próbować. Jeśli uważamy, że kasza jest jeszcze zbyt twarda (powinna delikatnie pękać pod zębem, ale nie zostawiać mącznego posmaku na języku), dolewamy jeszcze trochę płynu i gotujemy dalej.
Na sam koniec dodajemy śmietanę i pokrojony w kostkę twaróg, mieszamy, czekamy, aż ser się delikatnie podgrzeje.
Rewelacyjne, jako samodzielne danie, lub dodatek do mięs z grilla.
Smacznego!
środa, 24 kwietnia 2013
Wiosenny remanent w szafie
Od kiedy tylko poznałam Pinterest, jest on moją wielką miłością.
Beżowy sweter dostałam 10 lat temu w spadku po koleżance, wiąże się z nim miłe skojarzenie studenckiego wydarzenia. Mimo, że się już powyciągał i poprzecierał, trudno było mi się z nim rozstać. Okazało się, że nie muszę.
Po czym przełożyłam materiał na drugą stronę i zaczęłam obszywać w ręku, bardzo zgrzebnie i na okrętkę, łapiąc sploty wełny tam, gdzie mogłyby się rozpruć. Kiedy miałam już złapane trzy strony (wszystkie trzy przecięte, zostawiłam sobie "wlot" dla poduszki od dołu swetra), przełożyłam materiał z powrotem na "prawą" stronę, włożyłam wsad i zaszyłam poduszkę. Następnym razem - a znalazłam już w szafie stary, akrylowy, biały sweter - postaram się uzyskać ładniejszy szew.
Masz (ja mam) [za] dużo wolnego czasu? Uwielbiasz przeglądać blogi i strony w poszukiwaniu inspiracji, ale łatwo zapominasz, co gdzie widziałaś? "Przypnij" to na swoją tablicę! Genialne w swej prostocie rozwiązanie!
Od dawna zaś kiełkowała we mnie potrzeba dawania przedmiotom nowego życia. Pinterest pozwolił mi znaleźć całą armię osób, którym ta potrzeba już dawno zakwitła.
Tam właśnie odkryłam ten pomysł.
Teraz mam nową poduszkę.
Potrzebujemy:
- starego swetra, ważne, żeby nie był dziurawy na przestrzeni, którą wykorzystamy
- wsadu do poduszki (do kupienia w supermarketach, albo sklepach wnętrzarskich)
- nici w kolorze swetra
- igły
- nożyczek
- czasu i cierpliwości
Ja wycinałam sweter "na oko", nie mierzyłam, tylko przyłożyłam poduszkę do swetra i wycięłam od razu obie strony (przód i plecy swetra). Ważne, żeby zostawić sobie cały dół swetra, szczególnie, jeśli jest on z wełny, bo ta się siepie!
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Deser bezowy z bananami i masłem orzechowym
...czyli prawie, jak ulubiona kanapka Elvisa wg Nigelli.
Bezy z tego przepisu.
Potrzebujemy ponadto:
- po 2 - 3 łyżeczki masła orzechowego (od nas zależy, czy wolimy wersję "smooth", czyli gładką, czy wersję "chunky" z kawałkami orzeszków) na porcję
- 1/3 - 1/2 banana na porcję
- świeżo wyciśnięty sok z cytryny (jedna powinna wystarczyć)
- 375 ml śmietany kremówki 30%
Z cytryny ścieramy skórkę i zachowujemy, przyda się nam do śmietany.
Banany kroimy w plasterki, zalewamy sokiem z cytryny i zostawiamy na 20 minut, żeby banany złapały kwaskowość.
Na bezy wykładamy kleksy z masła orzechowego, odsączone z soku banany.
Śmietanę ubijamy ze skórką, startą wcześniej z cytryny, wykładamy na bezy.
Do wypróbowania też w wersji Eton Mess, z pokruszonymi bezami lub bezikami.
Smacznego!
Bezy z tego przepisu.
Potrzebujemy ponadto:
- po 2 - 3 łyżeczki masła orzechowego (od nas zależy, czy wolimy wersję "smooth", czyli gładką, czy wersję "chunky" z kawałkami orzeszków) na porcję
- 1/3 - 1/2 banana na porcję
- świeżo wyciśnięty sok z cytryny (jedna powinna wystarczyć)
- 375 ml śmietany kremówki 30%
Z cytryny ścieramy skórkę i zachowujemy, przyda się nam do śmietany.
Banany kroimy w plasterki, zalewamy sokiem z cytryny i zostawiamy na 20 minut, żeby banany złapały kwaskowość.
Na bezy wykładamy kleksy z masła orzechowego, odsączone z soku banany.
Śmietanę ubijamy ze skórką, startą wcześniej z cytryny, wykładamy na bezy.
Do wypróbowania też w wersji Eton Mess, z pokruszonymi bezami lub bezikami.
Smacznego!
Prawie jak pulled pork, czyli najlepszy na świecie sposób na wieprzową łopatkę
Nie wiem doprawdy, jak nasz budżet to wytrzyma.
Biorąc pod uwagę, że piekarnik mamy na prąd, może będziemy spędzać romantyczne wieczory przy świecach, albo czytać przy latarce na dynamo, może wreszcie wymyślę, jak zasilić komputer stacjonarnym rowerem (i znajdę frajera, który będzie u mnie jeździć)... A może jakiś anioł - hedonista ześle na nas wreszcie wygraną w totka?
Prawdziwe pulled pork (czyli rozszarpywana wieprzowina), to kawałek łopatki lub biodrówki, pieczony przez całą noc w temperaturze poniżej 100 stopni. Od kiedy spróbowałam takiego mięsa pierwszy raz, jestem gorliwą wyznawczynią tego sposobu przyrządzania. W ramach kompromisu z wewnętrzną księgową piekę je krócej, w nieco wyższej temperaturze. Tłumaczę sobie zresztą, że nie mam całej, olbrzymiej łopatki, tylko malutki kawałeczek.
W naszej wersji na słodko-ostro potrzebujemy:
- 650 g łopatki z kością (kostka była malutka)
- syrop po ananasach w puszce
- 2 cebule
- 4 ząbki czosnku
- sos sojowy
- ostry sos chili, albo świeże papryczki chili
- kawałek (trochę więcej, niż ćwiartka małego) selera
- 2 nieduże pietruszki
- 4 średnie marchewki
Z syropu ananasowego, łyżki sosu sojowego i co najmniej pół łyżki chili (lub więcej, jeśli lubimy ostre) robimy marynatę. Jeśli nasze mięsko jest chude, możemy dodać trochę oleju.
Blachę (albo naczynie żaroodporne) smarujemy oliwą lub olejem. Na dno naczynia wrzucamy pokrojoną grubo jedną cebulę. Na to wkładamy mięso, wylewamy marynatę, dodajemy przekrojone ząbki czosnku. Możemy teraz łopatkę zostawić do marynowania (nawet na noc w lodówce), ale nie jest to konieczne.
Piekarnik rozgrzewamy do ok 140 C.
Wkładamy blachę i przypominamy sobie o potrawie tylko od czasu do czasu, żeby podlać mięso od góry powstającym sosem. W założeniu, będziemy to to piekli przez co najmniej 5 godzin.
Na półtorej godziny przed podaniem grubo kroimy pozostałe warzywa, wysypujemy wszystko w okół mięsa, "tytłamy" w sosie i pieczemy dalej.
Stan upieczenia mięsa można łatwo sprawdzić. Jeśli dwoma widelcami łatwo rozrywamy mięso na strzępki, osiągnęliśmy stan pożądany.
Zaopatrzeni w bułki ciabatowe, mlaszcząc ze smakiem stwierdzamy, że sosy na bazie majonezu, sałatki, ba! nawet cywilizowana konwersacja są zupełnie zbędne. Liczy się tylko łopatka...
Smacznego!
Biorąc pod uwagę, że piekarnik mamy na prąd, może będziemy spędzać romantyczne wieczory przy świecach, albo czytać przy latarce na dynamo, może wreszcie wymyślę, jak zasilić komputer stacjonarnym rowerem (i znajdę frajera, który będzie u mnie jeździć)... A może jakiś anioł - hedonista ześle na nas wreszcie wygraną w totka?
Prawdziwe pulled pork (czyli rozszarpywana wieprzowina), to kawałek łopatki lub biodrówki, pieczony przez całą noc w temperaturze poniżej 100 stopni. Od kiedy spróbowałam takiego mięsa pierwszy raz, jestem gorliwą wyznawczynią tego sposobu przyrządzania. W ramach kompromisu z wewnętrzną księgową piekę je krócej, w nieco wyższej temperaturze. Tłumaczę sobie zresztą, że nie mam całej, olbrzymiej łopatki, tylko malutki kawałeczek.
W naszej wersji na słodko-ostro potrzebujemy:
- 650 g łopatki z kością (kostka była malutka)
- syrop po ananasach w puszce
- 2 cebule
- 4 ząbki czosnku
- sos sojowy
- ostry sos chili, albo świeże papryczki chili
- kawałek (trochę więcej, niż ćwiartka małego) selera
- 2 nieduże pietruszki
- 4 średnie marchewki
Z syropu ananasowego, łyżki sosu sojowego i co najmniej pół łyżki chili (lub więcej, jeśli lubimy ostre) robimy marynatę. Jeśli nasze mięsko jest chude, możemy dodać trochę oleju.
Blachę (albo naczynie żaroodporne) smarujemy oliwą lub olejem. Na dno naczynia wrzucamy pokrojoną grubo jedną cebulę. Na to wkładamy mięso, wylewamy marynatę, dodajemy przekrojone ząbki czosnku. Możemy teraz łopatkę zostawić do marynowania (nawet na noc w lodówce), ale nie jest to konieczne.
Piekarnik rozgrzewamy do ok 140 C.
Wkładamy blachę i przypominamy sobie o potrawie tylko od czasu do czasu, żeby podlać mięso od góry powstającym sosem. W założeniu, będziemy to to piekli przez co najmniej 5 godzin.
Na półtorej godziny przed podaniem grubo kroimy pozostałe warzywa, wysypujemy wszystko w okół mięsa, "tytłamy" w sosie i pieczemy dalej.
Stan upieczenia mięsa można łatwo sprawdzić. Jeśli dwoma widelcami łatwo rozrywamy mięso na strzępki, osiągnęliśmy stan pożądany.
Zaopatrzeni w bułki ciabatowe, mlaszcząc ze smakiem stwierdzamy, że sosy na bazie majonezu, sałatki, ba! nawet cywilizowana konwersacja są zupełnie zbędne. Liczy się tylko łopatka...
Smacznego!
Deser lekki, jak balerina
Dawno, dawno temu, w dobrych, bogatych czasach, miałam okazję spróbować klasycznej Pavlovy z truskawkami w AleGlorii Magdy Gessler. Lekka kwaskowość owoców, mdławy aksamit bitej śmietany, obłędnie słodka chrupka beza z miękkim, piankowym środkiem. Genialne połączenie smaków!
Miałam już kilka nieudanych własnych podejść tak do klasycznej, jak do czekoladowej Pavlovy.
Okazuje się, że pomylenie cukru pudru z mąką ziemniaczaną nie jest dobrym pomysłem, chyba, że ktoś lubi pieczone omlety z samych białek.
Nie warto też starać się sprytnie zmniejszać ilości cukru. Same białka nie zastygną w chrupką skorupkę, coś je musi podtrzymywać.
Błędem jest też naprawdę bardzo długie ubijanie białek w nadziei, że wtedy nie opadną. Istnieje takie pojęcie, jak "przebicie" białek.
Białka nie powinny być też zbyt świeże, ubijają się lepiej, jeśli noc spędziły w lodówce samotnie, już bez towarzystwa skorupki i żółtek.
Dobrze jest za to piec bezę w zaprzyjaźnionym piekarniku, którego możliwości, osiągi i ograniczenia już znamy i akceptujemy. Piekarnik, który nas nie lubi może bezy nie dopiec, albo ją spalić.
Tym razem ułożenie gwiazd, nastrój piekarnika i moje własne gapiostwo były dla mnie łaskawe. Zdecydowałam się na małe, indywidualne porcje, zamiast jednej dużej bezy, choć posługiwałam się tym przepisem.
Potrzebujemy:
- białek z 6 jaj, najlepiej takich, które spędziły noc w lodówce
- 300 g drobnego cukru do wypieków
- 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
- 1 łyżeczka soku z cytryny
- 375 ml śmietany kremówki (30% wystarczy)
- owoce sezonowe, w tym przypadku mrożone jagody
Ubijamy białka na sztywno. Kiedy są już ubite, ale jeszcze troszkę płynne, zaczynamy stopniowo, po łyżce, dodawać cukier. Białka zaczną gęstnieć i nabierać kremowej, szklistej konsystencji. Kiedy skończy nam się cukier, ubijamy tak długo, aż przestaniemy pod palcami i językiem wyczuwać kryształki, ale nie dłużej! Na sam koniec dodajemy mąkę ziemniaczaną i sok z cytryny.
Piekarnik rozgrzewamy do 180 C.
Bezę wykładamy na wyłożoną papierem do pieczenia blachę. Na papierze możemy narysować okręgi i na nich równo wykładać masę białkową.
Ja zrobiłam 6 nieregularnych bez i potrzebowałam do tego więcej miejsca, więc posługiwałam się dwiema blachami. Raz ubite białko nie może jednak czekać, aż poprzednia partia się upiecze, bo podejdzie wodą!
Blachy wstawiamy do piekarnika, po 5 minutach zmniejszamy temperaturę do 150 C. Pieczemy 30 - 40 minut, aż wierzch naszych bez będzie twardy (nie sprawdzajmy jednak zbyt obsesyjnie). Po tym czasie piekarnik wyłączamy, zostawiając w nim bezy na co najmniej kilka godzin.
Wystudzone bezy wyjmujemy, delikatnie odklejając papier, podajemy z ubitą śmietaną (której nie słodzimy, naprawdę nie trzeba) i owocami. Poza sezonem mogą to być niewielkie, zamrożone owoce, w moim przypadku leśne jagody.
Smacznego!
niedziela, 21 kwietnia 2013
Sos holenderski
Wzorowałam się na tym przepisie.
Sos holenderski smakuje trochę, jak kwaśny kogel-mogel. Podobno jest okropną zmorą, podobno łatwo go rozwarstwić, na pewno jest bardzo elegancki i podany na stół robi wrażenie, choć jest naprawdę prosty. Mi się udał od pierwszego zamachu, chociaż zdaje się, że dodałam troszkę więcej cytryny, niż w przepisie.
Potrzebujemy:
- szklankę masła klarowanego, czyli ok. 100 gr
- 4 spore żółtka
- 2 łyżki soku z cytryny (czyli sok z jednej małej cytryny, ja dałam soku z półtorej)
- 1 łyżkę zimnej wody
- sól, pieprz lub tabasco
Masło topimy i trochę studzimy, potrzebne jest nam ciepłe, nie gorące.
Żółtka rozkłócamy z zimną wodą, dodajemy łyżeczkę soku z cytryny, ubijamy na parze do białości, aż zgęstnieją. Możemy robić to ręcznie, trzepaczką, w nadziei, że trochę od tego wysiłku schudniemy przed pożarciem takiej ilości masła, lub uznać, że po coś wymyślono miksery.
Miskę z jajkami zdjąć znad wrzątku, ubijać dalej, stopniowo i naprawdę bardzo, bardzo powoli dodając stopione masło. Będzie to trwało długo, ale wytrzymajmy, bo podobno od zbyt wartkiego strumienia tłuszczu sos się warzy.
Na koniec wmieszać resztę soku z cytryny i przyprawy.
Podawać od razu.
Smacznego!
Sos holenderski smakuje trochę, jak kwaśny kogel-mogel. Podobno jest okropną zmorą, podobno łatwo go rozwarstwić, na pewno jest bardzo elegancki i podany na stół robi wrażenie, choć jest naprawdę prosty. Mi się udał od pierwszego zamachu, chociaż zdaje się, że dodałam troszkę więcej cytryny, niż w przepisie.
Potrzebujemy:
- szklankę masła klarowanego, czyli ok. 100 gr
- 4 spore żółtka
- 2 łyżki soku z cytryny (czyli sok z jednej małej cytryny, ja dałam soku z półtorej)
- 1 łyżkę zimnej wody
- sól, pieprz lub tabasco
Masło topimy i trochę studzimy, potrzebne jest nam ciepłe, nie gorące.
Żółtka rozkłócamy z zimną wodą, dodajemy łyżeczkę soku z cytryny, ubijamy na parze do białości, aż zgęstnieją. Możemy robić to ręcznie, trzepaczką, w nadziei, że trochę od tego wysiłku schudniemy przed pożarciem takiej ilości masła, lub uznać, że po coś wymyślono miksery.
Miskę z jajkami zdjąć znad wrzątku, ubijać dalej, stopniowo i naprawdę bardzo, bardzo powoli dodając stopione masło. Będzie to trwało długo, ale wytrzymajmy, bo podobno od zbyt wartkiego strumienia tłuszczu sos się warzy.
Na koniec wmieszać resztę soku z cytryny i przyprawy.
Podawać od razu.
Smacznego!
Pommes Duchesse - ziemniaki księżnej
Nie pamiętam już, czy tak było naprawdę, czy mi się to tylko przyśniło, ale moje kubki smakowe mają wspomnienie gorącego, miękkiego, ziemniaczanego miąższu, otulonego w chrupkiej, ptysiowej skórce. Ziemniaki, które przyrządza się, jak ptysie.
Ziemniaki Duchesse, czyli Księżnej, to nie to, o co mi chodziło, ale jest to bardzo pyszny półśrodek - pieczone puree z dużą ilością gałki muszkatołowej. Wymaga trochę pracy i nieco czasu, ale warto, choćby dla efektu. O ile się nie odchudzamy. I lubimy masło.
Inspiracja i źródło przepisu: http://edicook.blogspot.com/2012/01/pommes-duchesse-ziemniaki-ksieznej.html
Potrzebujemy:
- 1,5 kg ziemniaków (mącznych, jak na kluski)
- 1 spore jajko
- 2 żółtka
- 4 łyżki (ok. 50 gr) dobrego masła
- 1/2 gałki muszkatołowej, świeżo startej
- sól, pieprz do smaku
Obrane ziemniaki gotujemy w lekko osolonej wodzie do absolutnej miękkości, odlewamy, odparowujemy. Jeszcze gorące ubijamy z masłem (lub przeciskamy przez praskę, lub blendujemy), do puree (ciągle niewystudzonego) dodajemy stopniowo po jednym jajku. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką. Upewnijmy się, że masa jest gładka i bez grudek. Jeśli wydaje się nam zbyt płynna, można dodać nieco mąki ziemniaczanej, jeśli zbyt mączysta, dodajemy mleka, masła lub śmietany.
Ziemniaki odstawiamy do lodówki, aby ostygły.
Zimną masę nakładamy do rękawa cukierniczego z grubą końcówką (o dowolnym kształcie, który się nam podoba, klasycznie wyciskamy gwiazdki, czy rozety), lub samodzielnie zrobionego rękawa z foliowej torebki z odciętą końcówką (przenigdy nie udało mi się niczego ładnego z takowej wycisnąć, ale może brak mi talentu). Masę wyciskamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Nie musimy zachowywać odstępów, rozetki nie urosną.
Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika, pieczemy 15 - 25 minut w 200 C, w zależności od piekarnika. Kiedy pieczemy 40, jak ja, robimy to dla księżnej, która swoje ziemniaki lubi bardziej rumiane.
Smacznego!
Ziemniaki Duchesse, czyli Księżnej, to nie to, o co mi chodziło, ale jest to bardzo pyszny półśrodek - pieczone puree z dużą ilością gałki muszkatołowej. Wymaga trochę pracy i nieco czasu, ale warto, choćby dla efektu. O ile się nie odchudzamy. I lubimy masło.
Inspiracja i źródło przepisu: http://edicook.blogspot.com/2012/01/pommes-duchesse-ziemniaki-ksieznej.html
Potrzebujemy:
- 1,5 kg ziemniaków (mącznych, jak na kluski)
- 1 spore jajko
- 2 żółtka
- 4 łyżki (ok. 50 gr) dobrego masła
- 1/2 gałki muszkatołowej, świeżo startej
- sól, pieprz do smaku
Obrane ziemniaki gotujemy w lekko osolonej wodzie do absolutnej miękkości, odlewamy, odparowujemy. Jeszcze gorące ubijamy z masłem (lub przeciskamy przez praskę, lub blendujemy), do puree (ciągle niewystudzonego) dodajemy stopniowo po jednym jajku. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką. Upewnijmy się, że masa jest gładka i bez grudek. Jeśli wydaje się nam zbyt płynna, można dodać nieco mąki ziemniaczanej, jeśli zbyt mączysta, dodajemy mleka, masła lub śmietany.
Ziemniaki odstawiamy do lodówki, aby ostygły.
Zimną masę nakładamy do rękawa cukierniczego z grubą końcówką (o dowolnym kształcie, który się nam podoba, klasycznie wyciskamy gwiazdki, czy rozety), lub samodzielnie zrobionego rękawa z foliowej torebki z odciętą końcówką (przenigdy nie udało mi się niczego ładnego z takowej wycisnąć, ale może brak mi talentu). Masę wyciskamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Nie musimy zachowywać odstępów, rozetki nie urosną.
Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika, pieczemy 15 - 25 minut w 200 C, w zależności od piekarnika. Kiedy pieczemy 40, jak ja, robimy to dla księżnej, która swoje ziemniaki lubi bardziej rumiane.
Smacznego!
Pieczona rzymska sałata
Sałata rzymska jest jedną z moich ulubionych rodzajów sałat, także przez swoją wszechstronność.
Jest pyszna tak na zimno, jak i z grilla, a także z piekarnika. Banalnie proste.
Potrzebujemy:
- co najmniej główkę sałaty na osobę
- oliwę z oliwek (do pieczenia i gotowania nie używamy extra vergine)
- sól, pieprz, gałkę muszkatołową
- twardy ser do starcia
Przekrojoną na pół sałatę układamy na wytartej oliwą blaszce, oliwą polewamy także sałatę z góry. Solimy, posypujemy świeżo startym pieprzem i żółtym serem.
Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika (najlepiej z funkcją grilla), pieczemy 15 minut w 180 - 200 C.
Świetnie smakuje solo, albo z sosem majonezowym. U nas tym razem z sosem holenderskim.
Smacznego!
Jest pyszna tak na zimno, jak i z grilla, a także z piekarnika. Banalnie proste.
Potrzebujemy:
- co najmniej główkę sałaty na osobę
- oliwę z oliwek (do pieczenia i gotowania nie używamy extra vergine)
- sól, pieprz, gałkę muszkatołową
- twardy ser do starcia
Przekrojoną na pół sałatę układamy na wytartej oliwą blaszce, oliwą polewamy także sałatę z góry. Solimy, posypujemy świeżo startym pieprzem i żółtym serem.
Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika (najlepiej z funkcją grilla), pieczemy 15 minut w 180 - 200 C.
Świetnie smakuje solo, albo z sosem majonezowym. U nas tym razem z sosem holenderskim.
Smacznego!
Hamburgery - najprostsze
W tym obiedzie najważniejsze były ziemniaki duchesse i rzymska sałata, ale mieszkam z kochanym mięsożercą, który mógłby nie być zadowolony z tak jarskiej propozycji.
Dobre hamburgery są proste i nie wymagają dużo pracy. Najważniejsza w nich jest dobra wołowina - łata, karkówka, rostbef - te kawałki mięsa, które są poprzerastane tłuszczem, nie tak delikatne, jak polędwica. Najlepiej mięso zmielić samemu, albo jeśli rzeźnik (dobre budki rzeźnicze można spotkać na bazarach), czy pracownik/ca sklepu mięsnego zmielą mięso na naszych oczach, tego samego dnia, kiedy będziemy robić burgery. Mięsa nie można zbyt długo ugniatać bo, podobnie jak kruche ciasto, zrobi się zbyt twarde.
Na 6 zgrabnych burgerów potrzebujemy:
- ok. 600 gr wołowiny
- 1 większa, albo dwie mniejsze cebule
- 3 duże ząbki czosnku
- świeża lub suszona szałwia (lub inne ulubione zioła)
- pieprz, sól do smaku
- 1/2 szklanki bulionu warzywnego
Cebulę i czosnek kroimy w drobną kostkę, smażymy na oliwie z odrobiną soli, studzimy.
Do zmielonego mięsa dodajemy pieprz, posiekaną szałwię, podsmażoną cebulę i czosnek, krótko mieszamy (najlepiej dłonią). Do mięsa dodajemy po trochu ostudzonego bulionu, tyle, ile mięso przyjmie. Moje przyjęło troszkę mniej, niż 1/2 szklanki, od tego momentu bulion zostawał na dnie miski, już się tak nie wchłaniał. Surowego mięsa nie solimy.
Mocno rozgrzewamy patelnię, patelnię grillową lub grilla, z mięsa formujemy hamburgery o grubości ok. 1 cm. Jeśli boimy się, że mięso przywrze, możemy patelnię wylać odrobiną oliwy, ja tego nie robiłam.
Hamburgery smażymy do takiego stopnia wysmażenia, jak lubimy, solimy do smaku po usmażeniu.
Świetnie smakują z domowymi sosami majonezowymi, pomidorowymi, a także chutneyami. U nas tym razem był to sos holenderski. Jeśli mamy czas, to polecam też te bułeczki.
Smacznego!
Dobre hamburgery są proste i nie wymagają dużo pracy. Najważniejsza w nich jest dobra wołowina - łata, karkówka, rostbef - te kawałki mięsa, które są poprzerastane tłuszczem, nie tak delikatne, jak polędwica. Najlepiej mięso zmielić samemu, albo jeśli rzeźnik (dobre budki rzeźnicze można spotkać na bazarach), czy pracownik/ca sklepu mięsnego zmielą mięso na naszych oczach, tego samego dnia, kiedy będziemy robić burgery. Mięsa nie można zbyt długo ugniatać bo, podobnie jak kruche ciasto, zrobi się zbyt twarde.
Na 6 zgrabnych burgerów potrzebujemy:
- ok. 600 gr wołowiny
- 1 większa, albo dwie mniejsze cebule
- 3 duże ząbki czosnku
- świeża lub suszona szałwia (lub inne ulubione zioła)
- pieprz, sól do smaku
- 1/2 szklanki bulionu warzywnego
Cebulę i czosnek kroimy w drobną kostkę, smażymy na oliwie z odrobiną soli, studzimy.
Do zmielonego mięsa dodajemy pieprz, posiekaną szałwię, podsmażoną cebulę i czosnek, krótko mieszamy (najlepiej dłonią). Do mięsa dodajemy po trochu ostudzonego bulionu, tyle, ile mięso przyjmie. Moje przyjęło troszkę mniej, niż 1/2 szklanki, od tego momentu bulion zostawał na dnie miski, już się tak nie wchłaniał. Surowego mięsa nie solimy.
Mocno rozgrzewamy patelnię, patelnię grillową lub grilla, z mięsa formujemy hamburgery o grubości ok. 1 cm. Jeśli boimy się, że mięso przywrze, możemy patelnię wylać odrobiną oliwy, ja tego nie robiłam.
Hamburgery smażymy do takiego stopnia wysmażenia, jak lubimy, solimy do smaku po usmażeniu.
Świetnie smakują z domowymi sosami majonezowymi, pomidorowymi, a także chutneyami. U nas tym razem był to sos holenderski. Jeśli mamy czas, to polecam też te bułeczki.
Smacznego!
Wpis powitalny
Od wielu wielu lat, od kiedy odkryłam galerię potraw i spędzałam na niej całe dnie [w pracy, a nie muszę się z tym kryć, bo tego miejsca już nie ma i wcale nie przestało istnieć przez moje "zaangażowanie"], a potem Liskę, myślałam i marzyłam o tym, żeby mieć taką swoją kuchenną przestrzeń w sieci.
Oto jest (choć mam nadzieję, że znajdzie się w niej też miejsce na resztę mojej rzeczywistości, ujętą na zdjęciach).
Okazuje się nagle, że nie można już wejść do kuchni nie myśląc o tym, "jak to się później opisze" i czy zdążę, zanim zmieni się światło, że każdy obiad, to jak gotowanie dla ważnych gości.
Wszystkich ważnych gości zapraszam więc na domowe hamburgery z ziemniakami księżnej, pieczoną rzymską sałatą i sosem holenderskim.
Smacznego!
Oto jest (choć mam nadzieję, że znajdzie się w niej też miejsce na resztę mojej rzeczywistości, ujętą na zdjęciach).
Okazuje się nagle, że nie można już wejść do kuchni nie myśląc o tym, "jak to się później opisze" i czy zdążę, zanim zmieni się światło, że każdy obiad, to jak gotowanie dla ważnych gości.
Wszystkich ważnych gości zapraszam więc na domowe hamburgery z ziemniakami księżnej, pieczoną rzymską sałatą i sosem holenderskim.
Smacznego!
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)