Od kilku lat jestem miłośniczką różnego rodzaju programów kulinarnych. Czerpię z nich nieustającą inspirację, czasem - dużo rzadziej - powtarzam przepisy. I z każdym obejrzanym programem rodzi się we mnie frustracja... Moje umiejętności ładnego podawania leżą, i kwiczą. I jakoś nie chcą się podnieść. Wszystkie moje talerze mogą litościwie zyskać miano "rustykalnych"...
Jedna rzecz natomiast nieodmiennie mnie irytuje. Ciągle jeszcze, w ramach "nowoczesnego stylu podawania", króluje rozsmarowywanie po talerzach. Estetyka jest kwestią gustu - mi się to nie podoba - ale doprawdy nie rozumiem, jak można potem wyczuć choćby cień smaku tak podanego elementu potrawy?
Robię puree z groszku, mus z buraczków, krem z pasternaku, po czym zamaszystym gestem artystycznego dwulatka smaruję cienką warstwą po talerzu... Zdecydowanie jednak, w tym przypadku, wolę moje archaiczne podejście.
Jeśli jednak macie ochotę sprawdzić, jak kreatywnym dwulatkiem jesteście, dziś przepis na puree, które rozsmarowuje się wręcz idealnie! A smakuje tak, że będziecie je zlizywać z talerzy. Poza tym, przyrządza się niezwykle łatwo.
Potrzebujemy:
- 6 niewielkich ziemniaków (ok. 400 - 500 g)
- pół kalafiora (ok. 600 g)
- 2 łyżek masła
- 3 - 4 łyżek gęstego jogurtu
- 4 - 6 plastrów szynki parmeńskiej lub innej dojrzewającej
- gałki muszkatołowej, soli, pieprzu
Ziemniaki obieramy i kroimy w mniejsze kawałki, kalafiora w różyczki i gotujemy razem w osolonej wodzie aż do miękkości. Możemy nawet trochę przedobrzyć. Wodę odlewamy, a kalafiora z ziemniakami przekładamy do blendera. Dodajemy masła, pozwalamy mu się stopić, po czym dodajemy jogurtu i miksujemy do stanu pełnej kremowości. Jeśli na tym etapie dodamy mleka lub więcej jogurtu, uzyskamy pyszną zupę - krem.
Szynkę smażymy na chrupko na suchej patelni (lub w piekarniku, lub kuchence mikrofalowej), odsączamy z tłuszczu na ręczniku papierowym. Przed podaniem kruszymy. Możemy ją wmieszać do puree w misce, albo artystycznie udekorować nią nasze mazy.
My jedliśmy puree ze stekami wołowymi, wysmażonymi tak, jak lubimy, czyli dla mnie absolutnie obrazoburczymi, daleko poza "well-done".
Smacznego!