Dźwięki miasta i okolicznej imprezy długo nie dają mi zasnąć. Wreszcie przy zamkniętych oknach śnię o wbijaniu gwoździ. Po dwóch godzinach budzę się, dusząc. Otwieram okno, impreza trwa nadal. Cała okolica zatapia się w miarowym dudnieniu. To byłby dobry czas na zagniecenie ciasta na bułki. Gdyby tylko nie cały niezjedzony bochenek chleba. Zamiast tego uspokaja mnie niewzruszenie moich upraw balkonowych - a może one też wolałyby słuchać skowronka?
Podlewam towarzystwo, niech ma, skoro już przymusowo uczestniczymy w zabawie. Szczególnie sałata jest strasznym opojem...
Wyrosło mi sporo pomidorkowych zalążków. Czy jesienią będzie z tego czerwony chleb?
Trochę po 4:30 dudnienie ustaje. Między budynkami świta.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz